sobota, 28 września 2013

Berlin wita nas

Właśnie powoli mijają dwa tygodnie od naszej pierwszej wizyty w klinice Cranioformu w Berlinie. Aż nie mogę uwierzyć, że tak szybko minęły. Wizytę mieliśmy umówioną w poniedziałek 16 września na godzinę 9.30 rano. A to oznaczało, że musieliśmy opuścić Warszawę gdzieś koło 1 w nocy licząc się z koniecznością częstych lub długich postojów jak to bywa z brzdącem na pokładzie. Zapakowaliśmy auto po dach, starszego synka oddaliśmy w opiekę babci i ruszyliśmy w drogę. Ku naszemu zaskoczeniu jechało się baaardzo komfortowo i szybko. Najzabawniejszy okazał się Krzysiu Hołowczyc, który miał przyjemność nas nawigować i nieomal tuż za naszym domem przekazał nam z pełną powagą, że "551 kilometrów..... prosto" :P haha :) Droga była pusta, aż do granicy minęliśmy na szosie może z 5 aut osobowych a tak to same spokojne ciężarówki. Jechało się do tego stopnia dobrze, że mój mąż zamiast poprosić mnie o zmianę za kierownicą dojechał aż do samego Berlina zadowolony jak nie wiem. I co ciekawe jechało się dobrze aż do granicy a za granicą... wszystko w remoncie! O rany boskie, Niemcy wpadli w szał remontowy. Droga do Berlina w remoncie i sam Berlin w remoncie. Wszędzie barierki i światła ostrzegawcze. W ogóle strasznie się rozczarowałam Berlinem bo zupełnie inaczej go zapamiętałam z lat młodzieńczych. Sprawia wrażenie jednego wielkiego lumpeksu, brudnego i pełnego obcych nacji. Do tego okazało się, że Niemcy słabo mówią po angielsku, ku mojemu zaskoczeniu, włączając w to obsługę hoteli. Nie wyobrażam sobie, żeby u nas zatrudniono w recepcji hotelu dziewczynę bez znajomości angielskiego a tam... tak. Usiłowałam się dowiedzieć cóż oznacza ulotka, którą dostaliśmy pod wycieraczkę auta i nikt nie bardzo umiał nam wytłumaczyć. Pytaliśmy nawet strażniczkę obsługującą parkometry. A okazało się, że mieliśmy pecha wynająć mieszkanie w centrum miasta, do którego wjazd mają tylko auta z niską emisją spalin ze specjalną nalepką na szybie. Ale wracając do wizyty to udało nam się dojechać godzinę przed czasem. Dziecię przespało grzecznie całą drogę po czym zaparkowaliśmy pod samą kliniką, nakarmiłam małego i  czekaliśmy. A klinika niepozorna, od strony od której dojechaliśmy tylko drzwi wejściowe do klatki z nazwiskiem lekarza na domofonie i mój wężu przestraszył się, że to jakaś ściema z tą kliniką. A tymczasem tuż obok było piękne przeszklone wejście i duża dla odmiany poczekalnia ;) Nie zrobiliśmy zdjęcia ale na mapach google widać dobrze to miejsce gdy ustawi się widok z ulicy, tyle, że zdjęcia są na tyle nieaktualne, że w szybach kliniki jest wciąż widoczne ogłoszenie o wynajmie lokalu ;) Ale jakby co to tam ;) Ostrzegam tylko, żeby nie stawać wzdłuż tej ulicy ponieważ jest tam zakaz zatrzymywania i wlepiają strasznie mandaty.

Fot. to tu ;)

W klinice jest duża poczekalnia ale nie ma recepcji, nikt nie czeka przed gabinetem. Pomoc lekarza siedzi wraz z nim w gabinecie i zaprasza kolejnych pacjentów wychodząc przed drzwi. A z poczekalni jest też wejście do łazienki i kuchenki gdzie można dziecku odgrzać jedzenie w mikrofalówce i spokojnie przewinąć. Nas punktualnie (jak to w Niemczech) przyjął inny lekarz niż ten, z którym korespondowałam a mianowicie dr. Volker Tschiersch, który na wizytówce ma napisane "leiter" czyli chyba kierownik placówki w Berlinie?



Kurczę po raz pierwszy w życiu żałuję, że nie przykładałam się do nauki niemieckiego, którego strasznie nie lubię. Pan doktor okazał się niesamowicie miły i cierpliwy, zniósł z absolutnym uśmiechem mój poplątany nieprzespaną nocą angielski i gdy mózg mi już totalnie odmówił współpracy z uśmiechem mi przerwał i powiedział: tak, wiem, czytałem korespondencję :P Podczas wizyty obejrzał Maciowy łepek, zdjął mu pomiary czaszki (nie mogę darować mężowi, że nie zrobił zdjęcia naszemu dziecku w skarpecie na głowie... boski widok) i opowiedział nam co nieco o leczeniu. Kazał nastawić się na długą terapię, ze względu na podeszły wiek Maciunia (całe 8 miesięcy), która wynosić będzie mniej więcej tyle ile jego dotychczasowy żywot czyli gdzieś do maja. No chyba, że zrezygnujemy wcześniej. Dostaliśmy ulotkę informacyjną w języku polskim co mi nieco zaimponowało ale absolutnie wiem skąd to się wzięło bo nie szukając daleko - przed nami w gabinecie konsultowało się małżeństwo z Białegostoku, które serdecznie pozdrawiamy. Następnego dnia wyspani i z jasnymi umysłami stawiliśmy się z rana na przymiarkę kasku. Gdy tylko recepcjonistka zobaczyła Macia ubranego w śliczne śpioszki i bodziaka z długim rękawem natychmiast kazała nam go przebrać w bluzeczkę i spodenki. Ups... okazało się, że jestem totalnie nieprzygotowana pod tym względem do pierwszej wizyty. Żadna z dziewczyn o tym nie pisała a już na samym początku dobrze jest ubrać dziecko tak, jakby ten kask już nosiło czyli w spodenki bez zakrytych stópek (w sensie nie półśpiochy) i skarpeteczki a do tego bodziak na krótki rękawek i kaftanik tudzież bluza. Wiedziałam, że dzieci w kaskach się szybko przegrzewają i trzeba je lżej ubierać ale pani mnie zażyła. W torbie miałam na szczęście półśpiochy i kaftanik i trochę uratowały sytuację. A potem Pan Doktor włożył serdelkowi na głowę najdroższą rzecz jaką mu najprawdopodobniej kupimy w życiu ;) Ku mojemu zdziwieniu a rozbawieniu pani recepcjonistki/pielęgniarki Maciunio przyjął kask szerokim uśmiechem od ucha do ucha. Nie tylko nie przejął się posiadaniem czegoś na głowie ale wręcz miałam wrażenie, że uznał to za szalenie zabawne. Najpierw musieliśmy posiedzieć z klocuszkiem w poczekalni 15 minut aby zobaczyć czy kask nie powoduje żadnych odgnieceń a potem otrzymaliśmy polecenie wyjścia na pół godziny na spacer. I tu się zaczął problem bo Maciunio musiał bite pół godziny leżeć na plecach a on się właśnie wyspał i miał ochotę polatać. Biedne dziecię zwyło się okrutnie nie z powodu kasku ile przemocy domowej gdy rodzice go siłą trzymali na wznak w wózku. Tak się zwył, że zasnął akurat kiedy miała być kontrola, więc lekarz wysłał nas na kolejny spacer dotąd aż się obudzi i nie było to dla nich żadnym problemem. Tak pięknie dopasowali kask, że nie zostawiał najmniejszych śladów na głowie Maćka. Nie wiem zupełnie jak to możliwe.


fot. Maciek w przychodni tuż po powrocie ze spaceru :)

Wraz z kaskiem czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka. Wiedziałam, że kask należy dezynfekować i że do tego najlepszy jest alkohol, i że dziewczyny pisały, żeby wziąć ze sobą spirytus z Polski ale umknęło nam to zupełnie i w klinice dostaliśmy receptę do zrealizowania w aptece obok na 70% alkohol etylowy, wolny od wszystkich dodatków. Niby nic strasznego ale mojemu mężowi zadrżała ręka jak podawał aptekarce pieniądze gdyż buteleczka tego cuda 500ml kosztuje... 33 EURO. Jak widać wszędzie interes się kręci, ponieważ zgodnie z etykietą ten złoty płyn jest dedykowany specjalnie do czyszczenia kasków a osobiście nie sądzę, żeby był dostępny w jakiejkolwiek innej aptece ;)


Tego wieczora dostaliśmy zadanie domowe zdejmowania kasku co półtorej godziny celem sprawdzenia czy nie pojawiają się żadne czerwone ślady na główce ale skóra pod kaskiem nie była nawet zaróżowiona. Kask dobrali wręcz idealnie a moje dziecko odkryło pierwsze zalety posiadania hełmofonu przechodząc w kółko pod krzesłami i zaliczając głową każdą nóżkę a potem testując każdą zabawkę poprzez uderzanie o hełm i słuchanie jakie dźwięki wydają ;)  Pierwsza noc Macia w kasku minęła nieco nerwowo bo budził się dość często zły, że kask przeszkadza mu w przekręcaniu się na boczki i brzuszek w łóżeczku bo to straszny wiercioch jest.


fot. pierwsza noc w kasku

I tak między Bogiem a prawdą to muszę się przyznać, że ten kacholek przeszkadzał bardziej mnie niż jemu bo strasznie trudno było mi przystawić olbrzymią głowę Macia do piersi a potem drętwiała mi ręka od nacisku sztywnej powłoki kasku. No ale do takich małych niedogodności po prostu trzeba się będzie przyzwyczaić. Z rana trzeciego dnia czyli w środę przyszliśmy na ostatnią umówioną kontrolę i byliśmy wolni. Wszyscy byli tam tak mili, że aż żal było opuszczać klinikę. A i Pan Doktor miał chyba podobne zdanie ponieważ na koniec stwierdził, że jemu Maciuś strasznie się podoba bo jest tłuściutki tak jak jego synek gdy był mały i on go zatrzyma i weźmie ze sobą do domu ^^ Wizyta w Berlinie była niezwykle miła i zatarła całkowicie niepowodzenia w Krakowie. Pozostał tylko żal w sercu, że obcokrajowiec przejął się bardziej losem małego dziecka z zupełnie innego kraju niż jego własny rodak. Droga powrotna minęła nam również szybko i o 18.00 byliśmy już w naszym własnym domu lżejsi o 140 zł za autostradę w obie strony i 2000 EUR za kask. I od tej chwili zaczęła się nasza wędrówka w kasku.


3 komentarze:

  1. Witam chciałam zapytać Panią o szczegóły dotyczące kasku czy mogłaby Pani podać swój numer telefonu bądź adres e-mail. Dziękuję i pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam podaje swój adres e-mail berecik.fm@interia.pl

      Usuń
  2. Witam chciałam zapytać Panią o szczegóły dotyczące kasku czy mogłaby Pani podać swój numer telefonu bądź adres e-mail. Dziękuję i pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń