Właśnie powoli mijają dwa tygodnie od naszej pierwszej wizyty w klinice Cranioformu w Berlinie. Aż nie mogę uwierzyć, że tak szybko minęły. Wizytę mieliśmy umówioną w poniedziałek 16 września na godzinę 9.30 rano. A to oznaczało, że musieliśmy opuścić Warszawę gdzieś koło 1 w nocy licząc się z koniecznością częstych lub długich postojów jak to bywa z brzdącem na pokładzie. Zapakowaliśmy auto po dach, starszego synka oddaliśmy w opiekę babci i ruszyliśmy w drogę. Ku naszemu zaskoczeniu jechało się baaardzo komfortowo i szybko. Najzabawniejszy okazał się Krzysiu Hołowczyc, który miał przyjemność nas nawigować i nieomal tuż za naszym domem przekazał nam z pełną powagą, że "551 kilometrów..... prosto" :P haha :) Droga była pusta, aż do granicy minęliśmy na szosie może z 5 aut osobowych a tak to same spokojne ciężarówki. Jechało się do tego stopnia dobrze, że mój mąż zamiast poprosić mnie o zmianę za kierownicą dojechał aż do samego Berlina zadowolony jak nie wiem. I co ciekawe jechało się dobrze aż do granicy a za granicą... wszystko w remoncie! O rany boskie, Niemcy wpadli w szał remontowy. Droga do Berlina w remoncie i sam Berlin w remoncie. Wszędzie barierki i światła ostrzegawcze. W ogóle strasznie się rozczarowałam Berlinem bo zupełnie inaczej go zapamiętałam z lat młodzieńczych. Sprawia wrażenie jednego wielkiego lumpeksu, brudnego i pełnego obcych nacji. Do tego okazało się, że Niemcy słabo mówią po angielsku, ku mojemu zaskoczeniu, włączając w to obsługę hoteli. Nie wyobrażam sobie, żeby u nas zatrudniono w recepcji hotelu dziewczynę bez znajomości angielskiego a tam... tak. Usiłowałam się dowiedzieć cóż oznacza ulotka, którą dostaliśmy pod wycieraczkę auta i nikt nie bardzo umiał nam wytłumaczyć. Pytaliśmy nawet strażniczkę obsługującą parkometry. A okazało się, że mieliśmy pecha wynająć mieszkanie w centrum miasta, do którego wjazd mają tylko auta z niską emisją spalin ze specjalną nalepką na szybie. Ale wracając do wizyty to udało nam się dojechać godzinę przed czasem. Dziecię przespało grzecznie całą drogę po czym zaparkowaliśmy pod samą kliniką, nakarmiłam małego i czekaliśmy. A klinika niepozorna, od strony od której dojechaliśmy tylko drzwi wejściowe do klatki z nazwiskiem lekarza na domofonie i mój wężu przestraszył się, że to jakaś ściema z tą kliniką. A tymczasem tuż obok było piękne przeszklone wejście i duża dla odmiany poczekalnia ;) Nie zrobiliśmy zdjęcia ale na mapach google widać dobrze to miejsce gdy ustawi się widok z ulicy, tyle, że zdjęcia są na tyle nieaktualne, że w szybach kliniki jest wciąż widoczne ogłoszenie o wynajmie lokalu ;) Ale jakby co to tam ;) Ostrzegam tylko, żeby nie stawać wzdłuż tej ulicy ponieważ jest tam zakaz zatrzymywania i wlepiają strasznie mandaty.
Fot. to tu ;)
W klinice jest duża poczekalnia ale nie ma recepcji, nikt nie czeka przed gabinetem. Pomoc lekarza siedzi wraz z nim w gabinecie i zaprasza kolejnych pacjentów wychodząc przed drzwi. A z poczekalni jest też wejście do łazienki i kuchenki gdzie można dziecku odgrzać jedzenie w mikrofalówce i spokojnie przewinąć. Nas punktualnie (jak to w Niemczech) przyjął inny lekarz niż ten, z którym korespondowałam a mianowicie dr. Volker Tschiersch, który na wizytówce ma napisane "leiter" czyli chyba kierownik placówki w Berlinie?
Kurczę po raz pierwszy w życiu żałuję, że nie przykładałam się do nauki niemieckiego, którego strasznie nie lubię. Pan doktor okazał się niesamowicie miły i cierpliwy, zniósł z absolutnym uśmiechem mój poplątany nieprzespaną nocą angielski i gdy mózg mi już totalnie odmówił współpracy z uśmiechem mi przerwał i powiedział: tak, wiem, czytałem korespondencję :P Podczas wizyty obejrzał Maciowy łepek, zdjął mu pomiary czaszki (nie mogę darować mężowi, że nie zrobił zdjęcia naszemu dziecku w skarpecie na głowie... boski widok) i opowiedział nam co nieco o leczeniu. Kazał nastawić się na długą terapię, ze względu na podeszły wiek Maciunia (całe 8 miesięcy), która wynosić będzie mniej więcej tyle ile jego dotychczasowy żywot czyli gdzieś do maja. No chyba, że zrezygnujemy wcześniej. Dostaliśmy ulotkę informacyjną w języku polskim co mi nieco zaimponowało ale absolutnie wiem skąd to się wzięło bo nie szukając daleko - przed nami w gabinecie konsultowało się małżeństwo z Białegostoku, które serdecznie pozdrawiamy. Następnego dnia wyspani i z jasnymi umysłami stawiliśmy się z rana na przymiarkę kasku. Gdy tylko recepcjonistka zobaczyła Macia ubranego w śliczne śpioszki i bodziaka z długim rękawem natychmiast kazała nam go przebrać w bluzeczkę i spodenki. Ups... okazało się, że jestem totalnie nieprzygotowana pod tym względem do pierwszej wizyty. Żadna z dziewczyn o tym nie pisała a już na samym początku dobrze jest ubrać dziecko tak, jakby ten kask już nosiło czyli w spodenki bez zakrytych stópek (w sensie nie półśpiochy) i skarpeteczki a do tego bodziak na krótki rękawek i kaftanik tudzież bluza. Wiedziałam, że dzieci w kaskach się szybko przegrzewają i trzeba je lżej ubierać ale pani mnie zażyła. W torbie miałam na szczęście półśpiochy i kaftanik i trochę uratowały sytuację. A potem Pan Doktor włożył serdelkowi na głowę najdroższą rzecz jaką mu najprawdopodobniej kupimy w życiu ;) Ku mojemu zdziwieniu a rozbawieniu pani recepcjonistki/pielęgniarki Maciunio przyjął kask szerokim uśmiechem od ucha do ucha. Nie tylko nie przejął się posiadaniem czegoś na głowie ale wręcz miałam wrażenie, że uznał to za szalenie zabawne. Najpierw musieliśmy posiedzieć z klocuszkiem w poczekalni 15 minut aby zobaczyć czy kask nie powoduje żadnych odgnieceń a potem otrzymaliśmy polecenie wyjścia na pół godziny na spacer. I tu się zaczął problem bo Maciunio musiał bite pół godziny leżeć na plecach a on się właśnie wyspał i miał ochotę polatać. Biedne dziecię zwyło się okrutnie nie z powodu kasku ile przemocy domowej gdy rodzice go siłą trzymali na wznak w wózku. Tak się zwył, że zasnął akurat kiedy miała być kontrola, więc lekarz wysłał nas na kolejny spacer dotąd aż się obudzi i nie było to dla nich żadnym problemem. Tak pięknie dopasowali kask, że nie zostawiał najmniejszych śladów na głowie Maćka. Nie wiem zupełnie jak to możliwe.
fot. Maciek w przychodni tuż po powrocie ze spaceru :)
Wraz z kaskiem czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka. Wiedziałam, że kask należy dezynfekować i że do tego najlepszy jest alkohol, i że dziewczyny pisały, żeby wziąć ze sobą spirytus z Polski ale umknęło nam to zupełnie i w klinice dostaliśmy receptę do zrealizowania w aptece obok na 70% alkohol etylowy, wolny od wszystkich dodatków. Niby nic strasznego ale mojemu mężowi zadrżała ręka jak podawał aptekarce pieniądze gdyż buteleczka tego cuda 500ml kosztuje... 33 EURO. Jak widać wszędzie interes się kręci, ponieważ zgodnie z etykietą ten złoty płyn jest dedykowany specjalnie do czyszczenia kasków a osobiście nie sądzę, żeby był dostępny w jakiejkolwiek innej aptece ;)
Tego wieczora dostaliśmy zadanie domowe zdejmowania kasku co półtorej godziny celem sprawdzenia czy nie pojawiają się żadne czerwone ślady na główce ale skóra pod kaskiem nie była nawet zaróżowiona. Kask dobrali wręcz idealnie a moje dziecko odkryło pierwsze zalety posiadania hełmofonu przechodząc w kółko pod krzesłami i zaliczając głową każdą nóżkę a potem testując każdą zabawkę poprzez uderzanie o hełm i słuchanie jakie dźwięki wydają ;) Pierwsza noc Macia w kasku minęła nieco nerwowo bo budził się dość często zły, że kask przeszkadza mu w przekręcaniu się na boczki i brzuszek w łóżeczku bo to straszny wiercioch jest.
fot. pierwsza noc w kasku
I tak między Bogiem a prawdą to muszę się przyznać, że ten kacholek przeszkadzał bardziej mnie niż jemu bo strasznie trudno było mi przystawić olbrzymią głowę Macia do piersi a potem drętwiała mi ręka od nacisku sztywnej powłoki kasku. No ale do takich małych niedogodności po prostu trzeba się będzie przyzwyczaić. Z rana trzeciego dnia czyli w środę przyszliśmy na ostatnią umówioną kontrolę i byliśmy wolni. Wszyscy byli tam tak mili, że aż żal było opuszczać klinikę. A i Pan Doktor miał chyba podobne zdanie ponieważ na koniec stwierdził, że jemu Maciuś strasznie się podoba bo jest tłuściutki tak jak jego synek gdy był mały i on go zatrzyma i weźmie ze sobą do domu ^^ Wizyta w Berlinie była niezwykle miła i zatarła całkowicie niepowodzenia w Krakowie. Pozostał tylko żal w sercu, że obcokrajowiec przejął się bardziej losem małego dziecka z zupełnie innego kraju niż jego własny rodak. Droga powrotna minęła nam również szybko i o 18.00 byliśmy już w naszym własnym domu lżejsi o 140 zł za autostradę w obie strony i 2000 EUR za kask. I od tej chwili zaczęła się nasza wędrówka w kasku.
sobota, 28 września 2013
piątek, 20 września 2013
Pierwsza i ostatnia wizyta Krakowie
Zamieszczam tego posta z olbrzymim opóźnieniem ale bardzo dużo się działo u nas w międzyczasie, wliczając w to dwutygodniowe wakacje. Do kliniki "Diagnoza" zadzwoniłam z końcem lipca. Ze względu na napięty grafik zaproponowali mi termin wizyty na nieco ponad tydzień przed moim wyjazdem na wakacje. A ponieważ na kask oczekuje się ok. 2 tygodni uzgodniłam z recepcjonistką, że wizytę umówimy tuż przed naszym wyjazdem zaś kask odbierzemy po powrocie.W międzyczasie zlecili nam wykonanie badań - usg przezciemieniowego głowki i badania dnia oka - co mi się udało i z czego jestem niezwykle dumna bo znaleźć dla niemowlęcia okulistę w tak krótkim czasie zakrawa na cud ;) I tym samym z radością w sercach 27 sierpnia pojechaliśmy do Krakowa na umówioną wizytę z Maciusiem. Dziecko nam zrobiło po drodze niespodziankę ponieważ wrzuciliśmy go głodnego i śpiącego do auta, licząc na to, że niedługo się obudzi na karmienie i zrobimy postój a on... spał aż do samego Krakowa ^^ Czyli nieco ponad 7 godzin jechał na głodniaka ;) W dobrych nastrojach dojechaliśmy na miejsce, nakarmiliśmy dziecko i z zadowoleniem stwierdziliśmy, że zostało nam pół godziny do umówionej wizyty, która miała być o 14.30. "Diagnoza" podzieliła sobie pomieszczenia kliniki i samą terapię kaskową przenieśli do budynku obok. Pomieszczenia ładne i nowiutkie ale... z zaskoczeniem stwierdziłam, że powierzchnia poczekalni nie pomieściłaby dwóch wózków z rodzicami ^^ Poczekalnia miała może długość 4 kroków w każdą stronę, do tego były drzwi do 2 gabinetów, pomieszczenia służbowego i toalety.
fot. chłopaki w poczekalni - na prawo drzwi gabinetu na lewo łazienki ;)
Wraz z nami czekały jeszcze 2 rodziny, w tym jedna z bliźniakami, i nie bardzo było co ze sobą zrobić. No ale wnętrze przytulne, personel bardzo miły, wzięli od nas wszystkie dane i w tym momencie skończyły się pozytywne wrażenia tego dnia. Zaczęło się czekanie. Czekanie. I czekanie.... Lekarz spóźnił się godzinę. Nas do gabinetu przyjął prawie 3 godziny po umówionym terminie. Moje dziecko dostało fioła w tej poczekalni. Jako raczkujący maluch wyrywał nam się z rąk, żeby się choć trochę poruszać i nawet nie płakał tylko z nudów porykiwał jak mały jelonek. Skończyło się to tym, że wylądowałam z dzieckiem w toalecie bo był tam przewijak i stałam nad nim a on na tym przewijaku biedny dokonywał różnych dziwnych ewolucji niczym małpka w klatce. W nie najlepszym nastroju wchodziłam do gabinetu, nie mówiąc już o tym, że byliśmy z mężem trochę zniecierpliwieni. Mąż mnie rozbawił wchodząc bo spojrzawszy na doktora szepnął mi do ucha, że mu nie ufa bo jest jakiś taki młody :P (a byli gdzieś w tym samym wieku haha ;) ) Pan doktor obejrzał Macia, wszystkie wyniki badań i zrobił małemu usg szwów czaszkowych. Ku mojemu zaskoczeniu stwierdził, że owszem, wiek Maćka, spłaszczenie główki i wyniki badań kwalifikują go do terapii ale te szwy czaszkowe jakieś takie słabo widoczne na tym usg, to trzeba zrobić jeszcze... tomografię komputerową głowy! Szczęka mi kłapnęła z łoskotem i od tej chwili podzieliłam zdanie męża, że też doktorowi nie ufam. Pan doktor rozkosznie stwierdził, że tomografia głowy to jakieś 200 zdjęć rentgenowskich no ale za to szybko bo takie badanie trwa tylko 40 sekund :) Tylko, że na takie badanie to trzeba się z dzieckiem na 2 dni położyć do szpitala bo tomografię u małych dzieci robi się pod narkozą... Zapytałam czy to jest konieczne i po co to - lekarz stwierdził, że trzeba to zrobić przed założeniem kasku, bo jeśli szwy okażą się pozrastane to terapia kaskowa nie przyniesie żadnego skutku. Tyle, że jak sam robił usg to widział, że szwy są częściowo widoczne, do tego misiu ma duże, niezarośnięte jeszcze ciemiączko. I stwierdził, że koniecznie musimy na tą tomografię przyjechać do niego do szpitala w Krakowie...
Ręce mi opadły. I o ile przyjechaliśmy z mężem z olbrzymimi nadziejami i entuzjazmem do Krakowa tak wyjeżdżaliśmy strasznie rozczarowani i z podciętymi nieco skrzydłami. Jak wychodziłam z gabinetu to jednocześnie byłam wściekła i chciało mi się ryczeć. Przebyliśmy taki kawał drogi i wróciliśmy z niczym. Nawet nie zdjęli Maćkowi pomiarów główki. Pan Doktor stwierdził, że owszem czas jest ważny ale te dwa czy 3 tygodnie więcej nie zrobią już żadnej różnicy... Ale jak to???? No przecież to są ostatnie chwile kiedy ta głowa jeszcze szybko rośnie!!! Dla mnie każdy dzień robi różnicę. Za spóźnioną wizytę o 3 godziny, która trwała jakieś 30 min skasowali w sumie 280 zł i nie powiedzieli nawet słowa przeprosin za opóźnienia. Tak nas skołowali w tej "Diagnozie", że całą drogę powrotną do Warszawy zastanawialiśmy się z mężem co zrobić. Nie chcieliśmy robić tomografii, nie takiemu małemu dziecku i nie z tak błahego powodu. I nie chcieliśmy jego łepka tak zostawić. Doszliśmy do rozpaczliwego wniosku, że w ostateczności zmusimy "Diagnozę" do zrobienia kasku na naszą odpowiedzialność bez dodatkowych badań ponosząc ryzyko braku rezultatów terapii. A następnego dnia po powrocie do domu ochłonęłam nieco i stwierdziłam, że skoro kaski i tak są wysyłane z Berlina to napiszę bezpośrednio do nich i zapytam jakie jest ich zdanie. Ku mojemu zdumieniu na zapytanie odpowiedzieli niemal natychmiast. Korespondowałam dość długo z założycielem Cranioformu Dr. Ch. Blecherem. Doktor wyraził zdziwienie ilością badań zleconych przez "Diagnozę" a także nie znalazł uzasadnienia dla wykonywania tomografii. Nawet usg w jego opinii nie było konieczne, zdiagnozował Macia na podstawie zdjęć jakie mu przysłałam ponieważ zrastające się przedwcześnie szwy zniekształcają głowę dziecka i to widać gołym okiem. Powiedział mi, żebym nie pozwoliła zrobić swojemu dziecku zbyt wiele. Dodał, że nigdy nie słyszał o lekarzu, który nas przyjmował, zaś oni współpracują w Krakowie z dr. Olgą Milczarek, o której z kolei mi nikt w "Diagnozie" nic nie powiedział. Dr. Blecher zupełnie bezinteresownie skonsultował Maciusia i wszystkie jego wyniki razem z diagnozą postawioną w Krakowie z Panią Doktor i przekazał mi ich wspólną opinię. Zaś na samym końcu zaproponował mi przyjazd do Berlina co przyjęłam z absolutną i nieskrywaną ulgą. Po korespondencji z Berlinem nareszcie mogłam odetchnąć, zeszły ze mnie emocje i przez następne dwa tygodnie wakacji odreagowywałam przeżycia związane z kaskiem Macia. Wizytę umówili nam na 16 września w poniedziałek o 9.30 więc musieliśmy z mężem skrócić wakacje o 1 dzień tak, aby chociaż jedną noc przespać w domu bo w niedzielę o 1 w nocy (czy też już raczej w poniedziałek) musieliśmy ruszyć w drogę, żeby zdążyć. Co było dalej napiszę w następnym poście ;) Co prawda powyższy opis naszej wizyty w "Diagnozie" nie stawia ich w najlepszym świetle ale pamiętajcie, że jest on też bardzo subiektywny. Nie wymieniam nazwiska lekarza bo jest to na pewno dobry specjalista. Nie odwodzę także nikogo od wizyty w Krakowie bo wydaje się, że to nie jest zła klinika. W ciągu tych trzech godzin czekania przychodziło kilka rodzin z kurdupelkami w kaskach na kontrole i szlifowanie i wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni. Wszyscy się pozytywnie wypowiadali na temat terapii i samej klinki. Bardzo możliwe, że mieliśmy z mężem po prostu zwykłego pecha. I mama Adasia też. I Zuziowa mama także :P
fot. chłopaki w poczekalni - na prawo drzwi gabinetu na lewo łazienki ;)
Wraz z nami czekały jeszcze 2 rodziny, w tym jedna z bliźniakami, i nie bardzo było co ze sobą zrobić. No ale wnętrze przytulne, personel bardzo miły, wzięli od nas wszystkie dane i w tym momencie skończyły się pozytywne wrażenia tego dnia. Zaczęło się czekanie. Czekanie. I czekanie.... Lekarz spóźnił się godzinę. Nas do gabinetu przyjął prawie 3 godziny po umówionym terminie. Moje dziecko dostało fioła w tej poczekalni. Jako raczkujący maluch wyrywał nam się z rąk, żeby się choć trochę poruszać i nawet nie płakał tylko z nudów porykiwał jak mały jelonek. Skończyło się to tym, że wylądowałam z dzieckiem w toalecie bo był tam przewijak i stałam nad nim a on na tym przewijaku biedny dokonywał różnych dziwnych ewolucji niczym małpka w klatce. W nie najlepszym nastroju wchodziłam do gabinetu, nie mówiąc już o tym, że byliśmy z mężem trochę zniecierpliwieni. Mąż mnie rozbawił wchodząc bo spojrzawszy na doktora szepnął mi do ucha, że mu nie ufa bo jest jakiś taki młody :P (a byli gdzieś w tym samym wieku haha ;) ) Pan doktor obejrzał Macia, wszystkie wyniki badań i zrobił małemu usg szwów czaszkowych. Ku mojemu zaskoczeniu stwierdził, że owszem, wiek Maćka, spłaszczenie główki i wyniki badań kwalifikują go do terapii ale te szwy czaszkowe jakieś takie słabo widoczne na tym usg, to trzeba zrobić jeszcze... tomografię komputerową głowy! Szczęka mi kłapnęła z łoskotem i od tej chwili podzieliłam zdanie męża, że też doktorowi nie ufam. Pan doktor rozkosznie stwierdził, że tomografia głowy to jakieś 200 zdjęć rentgenowskich no ale za to szybko bo takie badanie trwa tylko 40 sekund :) Tylko, że na takie badanie to trzeba się z dzieckiem na 2 dni położyć do szpitala bo tomografię u małych dzieci robi się pod narkozą... Zapytałam czy to jest konieczne i po co to - lekarz stwierdził, że trzeba to zrobić przed założeniem kasku, bo jeśli szwy okażą się pozrastane to terapia kaskowa nie przyniesie żadnego skutku. Tyle, że jak sam robił usg to widział, że szwy są częściowo widoczne, do tego misiu ma duże, niezarośnięte jeszcze ciemiączko. I stwierdził, że koniecznie musimy na tą tomografię przyjechać do niego do szpitala w Krakowie...
Ręce mi opadły. I o ile przyjechaliśmy z mężem z olbrzymimi nadziejami i entuzjazmem do Krakowa tak wyjeżdżaliśmy strasznie rozczarowani i z podciętymi nieco skrzydłami. Jak wychodziłam z gabinetu to jednocześnie byłam wściekła i chciało mi się ryczeć. Przebyliśmy taki kawał drogi i wróciliśmy z niczym. Nawet nie zdjęli Maćkowi pomiarów główki. Pan Doktor stwierdził, że owszem czas jest ważny ale te dwa czy 3 tygodnie więcej nie zrobią już żadnej różnicy... Ale jak to???? No przecież to są ostatnie chwile kiedy ta głowa jeszcze szybko rośnie!!! Dla mnie każdy dzień robi różnicę. Za spóźnioną wizytę o 3 godziny, która trwała jakieś 30 min skasowali w sumie 280 zł i nie powiedzieli nawet słowa przeprosin za opóźnienia. Tak nas skołowali w tej "Diagnozie", że całą drogę powrotną do Warszawy zastanawialiśmy się z mężem co zrobić. Nie chcieliśmy robić tomografii, nie takiemu małemu dziecku i nie z tak błahego powodu. I nie chcieliśmy jego łepka tak zostawić. Doszliśmy do rozpaczliwego wniosku, że w ostateczności zmusimy "Diagnozę" do zrobienia kasku na naszą odpowiedzialność bez dodatkowych badań ponosząc ryzyko braku rezultatów terapii. A następnego dnia po powrocie do domu ochłonęłam nieco i stwierdziłam, że skoro kaski i tak są wysyłane z Berlina to napiszę bezpośrednio do nich i zapytam jakie jest ich zdanie. Ku mojemu zdumieniu na zapytanie odpowiedzieli niemal natychmiast. Korespondowałam dość długo z założycielem Cranioformu Dr. Ch. Blecherem. Doktor wyraził zdziwienie ilością badań zleconych przez "Diagnozę" a także nie znalazł uzasadnienia dla wykonywania tomografii. Nawet usg w jego opinii nie było konieczne, zdiagnozował Macia na podstawie zdjęć jakie mu przysłałam ponieważ zrastające się przedwcześnie szwy zniekształcają głowę dziecka i to widać gołym okiem. Powiedział mi, żebym nie pozwoliła zrobić swojemu dziecku zbyt wiele. Dodał, że nigdy nie słyszał o lekarzu, który nas przyjmował, zaś oni współpracują w Krakowie z dr. Olgą Milczarek, o której z kolei mi nikt w "Diagnozie" nic nie powiedział. Dr. Blecher zupełnie bezinteresownie skonsultował Maciusia i wszystkie jego wyniki razem z diagnozą postawioną w Krakowie z Panią Doktor i przekazał mi ich wspólną opinię. Zaś na samym końcu zaproponował mi przyjazd do Berlina co przyjęłam z absolutną i nieskrywaną ulgą. Po korespondencji z Berlinem nareszcie mogłam odetchnąć, zeszły ze mnie emocje i przez następne dwa tygodnie wakacji odreagowywałam przeżycia związane z kaskiem Macia. Wizytę umówili nam na 16 września w poniedziałek o 9.30 więc musieliśmy z mężem skrócić wakacje o 1 dzień tak, aby chociaż jedną noc przespać w domu bo w niedzielę o 1 w nocy (czy też już raczej w poniedziałek) musieliśmy ruszyć w drogę, żeby zdążyć. Co było dalej napiszę w następnym poście ;) Co prawda powyższy opis naszej wizyty w "Diagnozie" nie stawia ich w najlepszym świetle ale pamiętajcie, że jest on też bardzo subiektywny. Nie wymieniam nazwiska lekarza bo jest to na pewno dobry specjalista. Nie odwodzę także nikogo od wizyty w Krakowie bo wydaje się, że to nie jest zła klinika. W ciągu tych trzech godzin czekania przychodziło kilka rodzin z kurdupelkami w kaskach na kontrole i szlifowanie i wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni. Wszyscy się pozytywnie wypowiadali na temat terapii i samej klinki. Bardzo możliwe, że mieliśmy z mężem po prostu zwykłego pecha. I mama Adasia też. I Zuziowa mama także :P
piątek, 30 sierpnia 2013
Pierwsze starcie z krzywą główką Maciusia
Mój śliczny, tłuściutki syneczek urodził się w styczniu bieżącego roku, dostał 10 punktów w skali Apgar i wszystko byłoby cudownie gdyby nie... spłaszczony, kosmaty łepek. Maciuś musiał się jakoś źle zakotwiczyć w brzuszku ponieważ urodził się ze spłaszczoną potylicą z lewej strony i spłaszczonym czółkiem z prawej. Wyglądało to jednocześnie śmiesznie i niepokojąco. Na początku nie przejmowaliśmy się tym zbytnio - wszyscy lekarze mówili nam, że wiele dzieci rodzi się ze spłaszczonymi główkami, że nasza nie jest taka najgorsza i że się wyrówna samo. Trzeba zaczekać. Cierpliwie przekładałam główkę dziecięciu, blokowałam pieluszkami w nosidełku, żeby nie przekręcał łepka. Moja mama zdewastowała gąbkę kąpielową i wycięła klinik do podkładania pod główkę. Macio cierpliwie znosił tortury ale główka jak była spłaszczona po porodzie tak pozostawała nadal. Wraz z dorastaniem pulpecika lekarze zaczęli dzielić się na dwie grupy - jedni mówili, że się wyrówna samo, drudzy, że taka jego uroda i nic się z tym nie da zrobić.
W wieku 4 miesięcy łepek Maciusia wyglądał tak:
Teraz klusek ma 7,5 mca a krzywizna główki pozostała niezmienna.
O terapii kaskowej słyszałam już wcześniej, gdy byłam w ciąży ze starszym synkiem (obecnie 3 latka) lecz to była jakaś ciekawostka medyczna, nawet nie pamiętam czy to już w Polsce było czy też nie i nie zwróciłam na to większej uwagi. Teraz zainteresowałam się tym niestety trochę za późno bo Maciuś miał 6,5 mca gdy zaczęłam o tym czytać i dzwonić po klinikach a najlepsze rezultaty uzyskuje się między 4 a 6 miesiącem życia kiedy główka dziecka rośnie najbardziej dynamicznie. Ale i tak się nie poddałam i przeszukałam cały internet w poszukiwaniu klinik leczących tego typu zniekształcenia. Oprócz wielu blogów dziewczyn z podobnym problemem udało mi się znaleźć dwie kliniki w Polsce oraz całą sieć w Niemczech.
W Warszawie działa firma Vigo, która z tego co widziałam robi pełne kaski kosztujące 6300 zł. W Krakowie kaskami zajmuje się klinika Diagnoza, tam kosztują one 8000 zł i są sprowadzane z Niemiec od firmy Cranioform, której najbliższa placówka znajduje się w Berlinie. W Berlinie koszt takiego kasku wynosi 2000EUR. I właśnie w Berlinie kask będziemy robić ponieważ wizyta w klinice Diagnoza pozostawiła nie najlepsze wspomnienia. A dlaczego opiszę w następnym poście :) Mam nadzieję, że kolejny blog o tej tematyce pomoże innym rodzicom w łatwiejszym dotarciu do informacji na temat radzenia sobie z krzywymi główkami. I dlatego też wkleiłam linki do stron klinik i blogów innych kaskowych mam.
W wieku 4 miesięcy łepek Maciusia wyglądał tak:
O terapii kaskowej słyszałam już wcześniej, gdy byłam w ciąży ze starszym synkiem (obecnie 3 latka) lecz to była jakaś ciekawostka medyczna, nawet nie pamiętam czy to już w Polsce było czy też nie i nie zwróciłam na to większej uwagi. Teraz zainteresowałam się tym niestety trochę za późno bo Maciuś miał 6,5 mca gdy zaczęłam o tym czytać i dzwonić po klinikach a najlepsze rezultaty uzyskuje się między 4 a 6 miesiącem życia kiedy główka dziecka rośnie najbardziej dynamicznie. Ale i tak się nie poddałam i przeszukałam cały internet w poszukiwaniu klinik leczących tego typu zniekształcenia. Oprócz wielu blogów dziewczyn z podobnym problemem udało mi się znaleźć dwie kliniki w Polsce oraz całą sieć w Niemczech.
W Warszawie działa firma Vigo, która z tego co widziałam robi pełne kaski kosztujące 6300 zł. W Krakowie kaskami zajmuje się klinika Diagnoza, tam kosztują one 8000 zł i są sprowadzane z Niemiec od firmy Cranioform, której najbliższa placówka znajduje się w Berlinie. W Berlinie koszt takiego kasku wynosi 2000EUR. I właśnie w Berlinie kask będziemy robić ponieważ wizyta w klinice Diagnoza pozostawiła nie najlepsze wspomnienia. A dlaczego opiszę w następnym poście :) Mam nadzieję, że kolejny blog o tej tematyce pomoże innym rodzicom w łatwiejszym dotarciu do informacji na temat radzenia sobie z krzywymi główkami. I dlatego też wkleiłam linki do stron klinik i blogów innych kaskowych mam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)